Siekiera, motyka…

No właściwie to tylko sama siekiera, wbita w dach auta osoby która mi pomogła w czasie rozprawy o ograniczenie praw rodzicielskich. Tak się zaczęła zemsta mojego byłego małżonka. Ponieważ drogami oficjalnymi nic nie był w stanie już mi zaszkodzić, chciał zastraszyć mnie i moich najbliższych znanymi tylko sobie sposobami. Siekiera na początek była niczym wstęp do najgorszego koszmaru. Oczywiście nikt niczego nie widział i nie słyszał, więc nie można nikogo winić. Taka mała tajemnica poliszynela niby nic nie wiadomo ale i tak wszyscy wiedzą. Kilka dni później, będąc na spacerze z psem zauważyłam, że wokół parku jeździ auto, w sumie to nawet nie jeździ a toczy się, najpierw pomyślałam że komuś się nudzi ale kiedy zmieniłam miejsce spacerku to auto podążało za mną. Tego samego dnia wieczorem dostałam sms od byłego „wiem gdzie chodzisz i zawsze będę wiedział co robisz” zrobiło się niefajnie. Ponieważ moja babcia, osoba wiekowa dla której ślub kościelny jest nierozerwalny, a papierami rozwodowymi można sobie tyłek podetrzeć była zapatrzona w tego drania jak w obrazek to zawsze kiedy tylko zadzwonił do drzwi wejściowych go wpuszczała do domu. Oczywiście co było dalej już jej nie interesowało. A on wchodził do mnie do pokoju i dręczył. Zazwyczaj słownie, mówił że nigdy nie pozwoli na to żebym ułożyła sobie życie od nowa, że zawsze będzie wiedział z kim i gdzie się spotykam, a ja siedziałam cicho bo nie chciałam wszczynać awantury przy dzieciach. Więc tak sobie przyjeżdżał, czasem w środku nocy i zawsze ktoś go wpuścił. Czasem był chyba na jakiś środkach (handlował amfą etc.) i wtedy włączał mu się agresor, toczył pianę z ust a ja byłam przerażona. Był jeszcze mój ojciec, pewnie pomyślicie sobie, że powinien zareagować, pomóc córce ale niestety tak dobrze nie było. Ojciec był z tych co lubił „trzymać się” z takimi co mają jakieś dojścia, chody gdziekolwiek, na policji, w wojsku a nawet w pobliskiej melinie czy w burdelu. Był dumny że jego zięć, nie ważne że były to ten którego wszyscy znają. Także pan D sobie robił co chciał, wchodził do domu kiedy chciał, mówił rzeczy które bolały, aż pewnego dnia powiedziałam dość. Strach mnie paraliżował, ale najpierw babci dobitnie wytłumaczyłam, że to jest były mąż który się znęca nade mną i nie mam ochoty go oglądać, a ojcu powiedziałam że jak tak bardzo chcą się kumplować to niech go do siebie zaprasza a nie do mojego pokoju. Pokój zrobiłam na klucz. Były smsy, wyzwiska, zastraszanie. Bałam się bo wiedziałam do czego jest zdolny, ale też wysłałam smsa „jeśli nadal będziesz mnie dręczył pójdę gdzie trzeba i powiem o wszystkim co robisz i czym się zajmujesz” nastała cisza. Pewnej nocy otworzyłam oczy a ten wariat stał nade mną (na noc otwierałam drzwi, dzieci czasem potrzebowały iść do toalety), tak więc stał nade mną z…bukietem zdechłych róż, rzucił je na łóżko i powiedział „i tak cię kocham” i poszedł, no w większym osłupieniu to mnie dawno nikt nie zostawił. Rano wstając z łóżka zastanawiałam się czy mi się to przyśniło ? No ale dowodem nocnych odwiedzin były lekko wysuszone róże leżące koło łóżka. Dręczenie na jakiś czas ustało, dowiedziałam się, że znowu siedzi w areszcie. A ja powoli planowałam wyjazd do Anglii. Jednak przygody z panem D nie ustały.

Walka o dzieci

 

Kiedy już myślałam, że udało mi się wyrwać ze szponów mojego byłego męża, przyszedł niespodziewany cios. Otwierając list polecony wiedziałam że nic dobrego z tego listu nie wyniknie. Treść była krótka, coś o ograniczeniu praw rodzicielskich. W drugiej części listu było o tym jaką złą i podłą matką jestem. Zagotowało się we mnie ale wiedziałam, że bez walki się nie poddam. Przy pomocy bliskiej osoby, bieglej w pisaniu „pism do sądu” śmiem napisać skomponowaliśmy odpowiedź na zarzuty która można nazwać bestsellerem. Punkt po punkcie rozwijaliśmy każdy zarzut, dodatkowo wbijając szpile tatusiowi moich synów. Ponieważ wiedziałam że moje zdrowie psychiczne pozwoli tylko na jedną walkę, musiałam być przygotowana na każdą ewentualność.

W między czasie do moich drzwi zapukał dzielnicowy a później pani kurator. Nieprawidłowości żadnych nie stwierdzili. Ja za to odwiedziłam laryngologa, pediatrę, przygotowałam też kartę ze szpitala z przebiegu badań i diagnozy jaką postawiono mojemu synowi. Byłam pewna, że to mi się przyda. Nadszedł dzień sądu. Każde ze stron miało świadków. Ja dwie najbliższe osoby z mojego otoczenia, on byłego boksera – damskiego zazwyczaj i jakiegoś elegancko ubranego Pana, który okazał się być lekarzem. Bokser odmówił składania zeznań. No i sprawa ruszyła. Wybaczcie mi proszę, że niektóre szczegóły mi umykają ale działo się to około czternastu lat temu. Moi świadkowie wypowiadali się o mnie w samych superlatywach przy okazji pogrążając mojego byłego męża, przytaczali wiele dowodów na to jak apodyktycznym i agresywnym jest człowiekiem. Mówili też o tym jak wiele razy obiecywał różne cuda chłopcom i nigdy nie dotrzymywał słowa. Później przyszła pora na lekarza. Pewnie gdyby wiedział z kim będzie dane mu się zmierzyć to też  by odmówił składania zeznań. Nie pamiętam dokładnie co mówił na temat mojego syna, na pewno coś o chorobie zatok. Sąd zapytał czy mam jakieś pytania do Pana doktora. A jakże miałam i to nie jedno. Pierwsze pytanie brzmiało: czy powinno się leczyć zdrowe dzieci. Doktor powiedział że nie. Padło drugie pytanie DLACZEGO W TAKIM RAZIE LECZY PAN MOJEGO SYNA???, nie czekałam na odpowiedź, wyciągałam niezbite dowody na to że syn jest zdrowy, od laryngologa zaświadczenie że zatoki są zdrowe i nie potrzebuje leczenia farmakologicznego, prześwietlenia potwierdzające te słowa, następne zaświadczenia od pediatry o tym że dziecko zdrowe, za każdym razem wypowiadałam słowa – czy leczy się dziecko które leczenia nie wymaga, czy podaję się sterydy dziecku zdrowemu, aż na koniec zapytałam na ile wycenił Pan swoje kłamstwa. Tu sędzia mi przerwała, powiedziała że wystarczy już tych pytań ona widzi jak wszystko wygląda. Wyproszono nas z sali. Narada nie trwała nawet 15 min. Wyrok – zarzuty oddalone.

Po wyjściu z sądu, były podszedł do mnie i powiedział że to jeszcze nie koniec. Nie kłamał.

 

Mama

Mówi się, że to najpiękniejsze słowo na świecie, że w każdym języku brzmi podobnie, że mamę jaką by nie była trzeba kochać.
No i z ostatnim zdaniem się nie zgadzam. Z moją mamą bywało różnie. Najpierw jak się urodziłam to stwierdziła, że mnie nie urodziła tylko wyciągnęli mnie z jej brzucha, no tak dla niektórych cesarka to nie poród, a że byłam dzieckiem słabym to jeszcze prawie miesiąc w szpitalu musiałam zostać – sama. Po miesiącu odebrał mnie ze szpitala mój tata, mama czasu nie miała. W sumie na ten brak czasu do mnie to zawsze cierpiała. No a później rodzice się rozwiedli, przyczyną rozwodu oficjalnie była różnica charakterów, a mniej oficjalnie „koleżanka gorzałka” a ja zostałam przy ojcu. Mama, nie miała warunków na zaopiekowanie się mną, to też oczywiście wersja oficjalna. Pierwsze miesiące po rozwodzie jeszcze mnie odwiedzała, najbardziej pamiętam jak plotła mi warkocza. Później było co raz rzadziej. Poszłam do szkoły. Nawet nie wyobrażacie sobie jak okrutne są dzieci kiedy różnisz się od nich. Pamiętam jak mi dokuczały i wołały za mną że jestem sierotą bo nie mam mamy. Jak strasznie było mi smutno, nie potrafiłam zrozumieć ich zachowania. A moja mama, przypominała sobie o mnie od czasu do czasu. Pamiętam jak zaprosiła mnie do siebie, kupiła spódnicę w grochy. A pewniej nocy odwiedziła, nie wiem jakim cudem weszła do nas do mieszkania ale wiem że śmierdziała tanim winem. Pokazywała mi na palcach pierścionki złote, tłumaczyła że to będzie dla mnie. A ja nie chciałam pierścionków, chciałam mieć mamę, mamę z którą będę mogła porozmawiać, pożalić się która ze mną pójdzie kupić ubranie z którego inne dzieci nie będą się śmiały. Ojciec ją wyprosił a ja przez resztę nocy przeżywałam tę wizytę. Kilka lat później w myśl powiedzeniu „stara miłość nie rdzewieje” matka wprowadziła się do nas z powrotem. Prawdziwego powodu tej wprowadzki nie poznałam. Za to już wiedziałam, że to nie matka o której marzyłam. Alkoholiczka która w nałóg też wciąga mojego ojca. Ten był szczęśliwy bo miał kompana do bicia i picia. No a jeśli chodzi o samo bicie to pamiętam że był Sylwester no i chyba zaczęli brudy prać bo z tego prania brudów to ręce poszły w ruch i inne narzędzia a później pamiętam u nas karetkę i policję. Matka się wyprowadziła. Na wiele lat był spokój. Gdzieś tam w sercu nadal za nią tęskniłam a właściwie za obrazem matki idealnej. Urodziłam dzieci. Czasem dochodziły do mnie informacje o matce, co się z nią dzieje, ale miałam swoje problemy z którymi niestety musiałam radzić sobie sama. Był kwiecień parę dni przed Wielkanocą. Wybierałam się po zakupy. Możecie sobie tylko wyobrazić mój szok kiedy zobaczyłam na półpiętrze leżącą postać, śmierdzącą moczem i alkoholem. W pierwszym odruchu chciałam wziąć psa i pogonić pijaczkę ale coś mnie tknęło i podeszłam do leżącej postaci. Mama. Wróciłam do domu, płakałam z bezsilności i wstydu, zadzwoniłam na policję i zgłosiłam osobę zakłócającą porządek. Kiedy schodziłam po schodach, policjanci zabierali ją do radiowozu. A kiedy ją miałam spojrzała na mnie tępym wzrokiem i usłyszałam tylko zapytanie – Halinka ? Udałam że jej nie znam. To były smutne zakupy bo w głowie cały czas miałam wydarzenie sprzed kilku minut. Dwa lata później dowiedziałam się, że matka jest umierająca. W odruchu miłości do bliźnich poszłam do niej. W sercu mając nadzieję na ostatnią szczerą rozmowę, rachunek sumienia, właściwie sama nie wiem na co liczyłam. Może czekałam na słowa – wiesz byłam bardzo złą matką ale zawsze cię kochałam ? naprawdę nie wiem. Otworzyła mi drzwi i mnie nie poznała. Przez długą chwilę stałam w jej drzwiach i nie wiedziałam co mam powiedzieć. Matka która nie poznaje własnego dziecka. Słowo mama nie przeszło mi przez gardło. Powiedziałam – to ja twoja córka, nie poznajesz mnie ? rozpłakała się. Nie bardzo miałyśmy o czym rozmawiać, a rurka w jej krtani tego nie ułatwiała. Zapytałam tylko czy czegoś potrzebuje i zostawiła zdjęcia wnuków.
Ostatni raz odwiedziłam ją już w hospicjum, poszłam z synem żeby chociaż na żywo mogła poznać jednego wnuka. Prosiła mnie o rajstopy bo bardzo marzną jej nogi. Niestety nie zdążyłam z tymi rajstopami. Zmarła na drugi dzień.
W trumnie leżała obca osoba, starowinka w chustce na głowie. Sterana życiem. Podeszłam do trumny i chyba po raz pierwszy powiedziałam „mamusiu wybaczam ci”
Miała 50 lat.
Mama – takie piękne słowo, które powinno przywoływać na myśl najlepsze wspomnienia, ciepło i miłość.
Marzę żeby moim dzieciom kojarzyło się tylko z najlepszym.

Jak łatwo jest mówić o innych

Zwłaszcza jak się w ogóle tych innych nie zna. W mojej rodzinie tej najbliższej krąży taki żarcik że jak ktoś nas odwiedzi to Mateuszek na pewno zaprowadzi gości do Lidla.
Pomyślicie sobie, głupie to, słabe i nieśmieszne.
A jednak skądś się wzięło.
Zwyczajny dzień jakieś dwa lata temu, wyskoczyłam na miasto po jakieś szpargałki, mąż miał dołączyć do mnie razem z dziećmi. Stoję w sklepie i dywaguję nad kolorem butów czy ten niebieski jest niebieściejszy od tamtego innego niebieskiego. Dzwoni telefon, patrzę mąż mi się wyświetla. Pyta mnie czy Mateusz jest ze mną, oczy zrobiły mi się duże, serce stanęło i mówię – no ale że jak ma być, przecież z mężem miał do mnie przyjść. Okazało się, że mąż mój Mateuszka ubrał dobrze bo zimno było i pozwolił na ogrodzie zaczekać, żeby nie wyszło że jest nieodpowiedzialnym dupkiem, ogród mamy zamykany na porządną zasuwę, i nawet mnie czasem ciężko jest drzwi otworzyć. W czasie kiedy Mati „czekał” Michał już ubraną córkę pakował do wózka. Kiedy nie zobaczył syna na ogrodzie, pomyślał że pewnie łobuz nasz schował się za szopą, bo często tak robił. Dla pewności jednak poszedł sprawdzić, a tu syna nie ma. I tak bramka a właściwie ogromne drzwi od ogrodu zamknięte, Mateusza nie ma. Panika.
Ja sprintem, jeśli to w ogóle możliwe w stronę domu, z domu mąż w stronę miasta. Marysia w domu ze starszym bratem została.
Zanim zdążyłam przebiec przez centrum mąż już mi dzwonił że widzi synka.
Jakimś cudem Mateusz otworzył sobie bramę, a później ją zamknął. Poszedł w kierunku Lidla.Wszystko trwało jakieś 5-7 minut i powiem Wam że to były najdłuższe minuty w moim życiu. Kiedy już trzymałam Mateusza w ramionach rozpłakałam się. A on, on mi tłumaczył, że do mamusi szedł do Lidla i że zielone światełko było…
A teraz tak, gdyby stała się tragedia ile osób napisało by że ojciec dziecka jest nieodpowiedzialny ile osób napisałoby że to wszystko jego wina i ile osób zastanowiłoby się jakie były okoliczności całego wydarzenia. Pewnie i mi jako matce by się dostało, bo być może nie powinnam z tak nieodpowiedzialnym człowiekiem zostawiać dzieci.
A ja wiem, że on oddałby życie za te nasze szkraby, że to co się wtedy wydarzyło to był przypadek, że nie było niczyjej winy.
Dlatego tak bardzo drażni mnie kiedy czytam informacje o nieszczęściach, o tym jak dziecko wypadło z okna o tym jak inne dziecko wpadło do studni, a nawet o tegorocznej tragedii nad naszym polskim morzem.
Dlaczego nigdy nie ma refleksji nad tym co się stało, jest tylko nienawiść i posądzanie rodziców o najgorsze. A być może to tylko straszny zbieg okoliczności. Dlaczego nikt nie pomyśli co czują rodzice i dlaczego wszyscy są na 100% pewni że ich nigdy by to nie spotkało ?
Los nam płata figle i nigdy nie wiemy czego można się spodziewać wstając rano z łóżka.
Więc zanim zaczniemy kogoś oceniać zastanówmy się dobrze czy sami jesteśmy tacy odpowiedzialni i jak my byśmy się czuli w podobnej sytuacji.

Także jakby ktoś miał ochotę na zakupy w Lidlu to Mateusz zaprowadzi i na pewno się nie zgubi 🙂

Zacznijmy od początku

Niektórzy z Was znają już tę historię inni przeczytają ją po raz pierwszy. Być może ktoś pomyśli, że czyta o swoim własnym życiu a inna osoba podziękuje w myślach sobie, że dokonała odpowiednich wyborów.
Wydarzenia które opiszę, są już przeszłością jednak zawsze będą czaić się w zakamarkach mojej duszy.
Teraz myślę, że dzięki temu co przeżyłam stałam się silniejsza i nauczyłam się walczyć o swoje. Niestety nauka trwała długo i była bardzo bolesna.

Pierwsze dziecko urodziłam mając 18 lat, w ojcu mojego synka byłam zakochana bez pamięci. Te piwne oczy i białe zęby. Chodzący ideał, na pozór. Nie widziałam żadnych jego wad. Nie zastanawiało mnie to, że czasem podjeżdżał pod mój dom i sprawdzał co robię. Jego apodyktyczność wydawała mi się troską o mnie. Po narodzinach syna, namówił mnie żebyśmy zamieszkali z jego matką. Gehenna jaką tam przeszłam jest nie do opisania, wyobraźcie sobie mnie siedzącą na posadzce w łazience i wyjącą z bezsilności kiedy mój wtedy już mąż bawił się gdzieś na dyskotece a teściowa stała nade mną drąc ryja, że jestem nic nie warta i do niczego się nie nadaje. I że dziecko to moja wina bo „jak suka nie da to pies nie weźmie”
Tak, Grażynka dała mi popalić i to ostro. Ja wtedy młoda i głupia bałam się odezwać, tym bardziej że ta kobieta była nieobliczalna. Nie miałam nawet jak wrócić do rodzinnego domu, bo mój dawny pokój zajął ktoś inny.
Darek (mój pierwszy mąż) kończył szkołę średnią no i dorabiał sobie w ochronie a ja byłam skazana na Grażynkę, miała pretensje o wszystko – że na spacer z synem nie wyszłam, że nie umiem go nakarmić, że paznokcie mu źle obcinam. Rano teściowa szła do pracy a ja musiałam robić za sprzątaczkę, kucharkę i do tego pilnować żeby syn czasem nie narozrabiał, bo wszystko i tak było moją winą. Mąż co raz rzadziej wracał po południu ze szkoły, od razu jechał niby do pracy. Po jakimś czasie okazało się, że spotyka się z inną kobietą. Cóż za dziwny zbieg okoliczności, kobietą tą była fryzjerka teściowej.  Kiedy się o tym dowiedziałam, spakowałam co moje i syna i poszłam do mojego rodzinnego domu. Na moje szczęście, pokój się zwolnił i byłam na starych śmieciach.
Darek przyjechał jeszcze tego samego wieczora i mówił, żebym wróciła ale byłam uparta, powiedziałam że nie ma takiej opcji. Minął jakiś czas, pewnego popołudnia mąż przyjechał do mnie i zaczął się żalić, że Beatka go oszukała. Że on jej salon fryzjerski zafundował, pomieszczenia wynajął sprzęt kupił a ta niewdzięcznica wyjechała do Niemiec. W sercu czułam dziką satysfakcję ale moja dobra dusza krzyczała żeby mu pomóc. No i głupia ja pomogłam, zatrudniłam fryzjerkę, pilnowałam wszystkiego, salon jakoś funkcjonował.
Od nowa zaczęło się nam jakoś układać, teściowa była troszkę dalej a ja mogłam odetchnąć, ale niestety tylko a chwilę.
Pewnego dnia Darek stwierdził, że przygodę z fryzjerstwem należy skończyć. Nie zapytał mnie o zdanie, po prostu sprzęt sprzedał i tyle.

W między czasie skończył służbę wojskową i doszedł do wniosku że wojsko to dobra opcja więc tam zostanie. Wojsko zmienia ludzi, on już był potworem a wojsko zrobiło z niego kogoś kogo w ogóle nie poznawałam. Z miesiąca na miesiąc było co raz gorzej ale ja nadal byłam naiwna. O pieniądze musiałam się prosić, nie miałam własnych w ogóle. Cieszyłam się kiedy go nie było w domu. A nie było go co raz częściej. Jedyną odskocznią była szkoła którą robiłam wieczorowo. Kiedy okazało się, że jestem w ciąży wykrzyczał mi że sama będę utrzymywać to dziecko, a kiedy poroniłam, no cóż nie krył zadowolenia. Seksu nie mogłam mu odmówić więc po kilku miesiącach następna ciąża. Drugi syn urodził się w kwietniu, wcześniej męża zamknęli w areszcie tymczasowym (dziwki ,narkotyki itd.) no ale przez moje wstawiennictwo na narodziny syna zdążył wyjść(obiecywał mi poprawę i miłość dozgonną – o ja głupia) No ale było co raz gorzej, kiedyś przystawił mi do głowy pistolet bo powiedziałam, że chcę się rozwieść. Bałam się panicznie. Siedziałam jak mysz pod miotłą, przerażona i zahukana. Pierwszego listopada przez przypadek na cmentarzu spotkałam teściową „przypadkiem” wspomniała, że jej synek z koleżanką wozili ją dzień wcześniej po cmentarzach i taka ładna ta koleżanka no i że w ciąży jest.

Wróciłam do domu, napisałam mu smsa że jeśli w ciągu 5min nie spakuje swoich rzeczy to wylądują na śmietniku. Pierwszy raz w życiu nie bałam się go.  Nie zdążył więc cóż bezdomni mieli niezły łup. Było ciężko, przez długi czas nie dawał mi spokoju, zamiast pieniędzy to przywoził zakupy. Dopiero po roku zdecydowałam się na rozwód. Jakiś czas rozwodzie wystąpił o ograniczenie praw rodzicielskich, przegrał sromotnie (to temat na następną historię). W końcu mogłam żyć spokojnie, no prawie spokojnie, kiedyś przyjechał w środku nocy z bukietem róż i powiedział że i tak mnie kocha. A później znowu trafił do aresztu. Przede mną stała perspektywa wyjazdu do Anglii ale dzieci nie miały paszportów, zawarłam z nim układ a przynajmniej jemu się tak wydawało. Za pośrednictwem prawnika Darek podpisał zgodę o paszporty dla chłopców a ja miałam w prokuraturze ubolewać jak to jest mi źle bez byłego męża. Do tego nie doszło, zabrałam dzieci i wyjechałam. W Anglii miałam względny spokój, bo od czasu do czasu wysyłał mi maile w których mnie zastraszał. Wyprosił też na mnie  pozwolenie na przyjazd dzieci w wakacje do Polski, a ponieważ on ograniczonych praw nie miał to się zgodziłam, z resztą chłopcy chcieli jechać. Piekło jakie im zgotował jest nie do opisania, straszył, że nie odda im paszportów, że do mnie nie wrócą itd. Chłopcy na szczęście wrócili do mnie a kiedy on przyjechał do Anglii (pracował na tirach) i chciał się zobaczyć z chłopcami  oni powiedzieli mu że nie chcą mieć z nim nic wspólnego,  po tym w  końcu całkiem odpuścił. Kilka miesięcy później dowiedziałam się o jego śmierci, pamiętam jak dziś, stałam pod prysznicem i usłyszałam smsa. Michał (już wtedy mieszkaliśmy razem) przybiegł do mnie i podał telefon, tak w smsie od byłej już teściowej dowiedziałam się, że ten psychopata nie żyje i możecie sobie myśleć co chcecie ale dla mnie to była wiadomość niczym prezent gwiazdkowy. Ja życzyłam mu śmierci,  w głowie miałam myśl że w  nigdy od niego się nie uwolnię. Że znowu sobie o nas przypomni i będzie straszył i nękał.
Stało się inaczej.  Na pogrzeb chłopcy nie pojechali bo „babcia” zapomniała napisać o dacie. A ja  przez długi czas nie dowierzałam w to co się stało i czasem urządzałam sobie internetową wędrówkę po cmentarzu na którym Darek jest pochowany, żeby  upewnić się że jego grób na pewno tam jest.

 

Dziś o dzieciach.

Nie wiem jak było u Was w domu. U mnie różnie, zazwyczaj tekst „dzieci i ryby głosu nie mają”  był czymś normalnym. Pochwały, jeśli już tak to zawsze z jakimś małym „ale”. Czasem pomysły zostały zgniatane w zarodku, bo i tak przecież sobie nie poradzę. Pamiętam jakie wspaniałe plany miałam na życie, za to zbyt małą siłę przebicia. A na każdą krytykę reagowałam zamknięciem się w sobie i rezygnacją. Właściwie nigdy nie miałam szans na to aby pokazać jaki we mnie drzemie potencjał. Marzyła mi się medycyna, no ale przecież nie dam rady, bo skoro wszyscy mówią, że się nie nadaję to coś w tym musi być. Dopiero po latach nauczyłam się iść do przodu i nie patrzeć na to co mówią inni. Teraz niektórzy wyrażają zachwyt nad moimi pracami i zdziwienie „ale skąd/jak się tego nauczyłaś”.

Moje dzieci mają różne pomysły i plany na życie. Niektóre z nich bardzo mi się podobają a innych nie komentuję. Myślę, że dzieci powinny uczyć się na własnych błędach, powinny też ponosić konsekwencje podjętych decyzji. Pamiętam jak najstarszy syn wybierał się na studia. Sam nie był do końca zdecydowany, powiedziałam mu tylko że to decyzja na całe życie, żeby wybrał mądrze przecież może rok dłużej zostać w szkole średniej i sprawdzić czy mu ta informatyka podchodzi czy bardziej biznes. Moje drugie dziecko miało i ma całkiem inne plany. Na studia się wybiera ale, no i to ale mi się nie podoba 🙂 bo synek trenuje boks i pod ten boks chce wszystko dostosować. Kiedyś była piłka nożna, później chwilkę siatkówka no a teraz to moje nieszczęście czyli boks. Nigdy nie powiedziałam synowi, że nie da rady, że jest za słaby w tym co robi. Powiedziałam to co matka może i powinna powiedzieć. Powiedziałam, że boję się o niego, że to sport bardzo niebezpieczny ale skoro wybrał takie hobby to będę go w tym wspierać. Stąd w tym roku pod choinką nowe rękawice bokserskie i buty do treningów.
Mateusz ma dopiero 4 lata ale chwalę go za wszystko co zrobi a jeśli nie uda mu się coś to zawsze mówię, że czasem się nie udaje ale trzeba próbować i się nie poddawać.
Jest jeszcze Marysia która ma fazę na rysowanie bałwanków, moim mamusiowym zdaniem najpiękniejszych na świecie.

I jeszcze odnośnie tych pochwał, moje dzieci robiły mi różne niespodzianki. Zazwyczaj kulinarne. Pamiętam Szymona i jego kanapki specjalne dla mamusi. Z kiełbasą i nutellą. Oj zjadłam je, w gardle rosło a ja je przeżuwałam i przełykałam. Szymon siedział na przeciwko mnie z wypiekami na twarzy i upewniał się co chwilę – Mamusi a na pewno ci smakuje ?
Powiedziałam, że nigdy nie jadłam niczego smaczniejszego. A on był najszczęśliwszym dzieckiem na świecie.
Więc chwalmy nasze dzieci, nie gaśmy ich zapałów i nigdy ale to nigdy nie mówmy im, że nie dadzą rady.

Zimowo

Sąsiad dziś klapą od śmietnika nie hałasował (zawsze koło piątej rano uderza nią o śmietnik) więc to znak, że złapały przymrozki. Klapę przymroziło.
Przypomniało mi się, jak z niecierpliwością czekałam na śnieg. Co roku jako dziecko od początku grudnia czekałam na zimę. Uwielbiałam zabawy na śniegu. Chociaż nacieranie w drodze powrotnej ze szkoły, przez inne dzieci nie należało do przyjemności. Uwielbiałam jak śnieg skrzypiał pod nogami i drzewa za oknem ubrane były w białe szaty zimy.
Czasem mój tata do karmnika dla ptaków doczepiał na sznurku kawałek słoniny i wtedy do okna przylatywały sikorki.
W czasie ferii, bardzo często chodziłam na lodowisko, jazda szła mi różnie ale za to po lodowisku wracałam do domu. W domu siadałam przy gorącym piecu a babcia szykowała mi herbatkę i grzmiała, że dostanę zapalenia płuc przez to lodowisko.
Było super. Zapalenia płuc przez lodowisko na szczęście nie dostałam.
Mieszkając w Anglii doświadczyłam chyba trzech „zim”. Jakieś 10 lat temu to nawet udało nam się na ogrodzie ulepić bałwana z chłopcami. Ale była radocha. W tamtym roku dwa dni śnieg leżał, mąż już chciał sanki dla dzieci kupić ale zanim kliknął w „buy” już śnieg stopniał.
Marzą mi się takie zimy, gdzie mróz szczypie w nos, śnieg skrzypi pod nogami a dzieci mają ogrom zabawy z rzucania śnieżkami i lepienia bałwana.
Zawsze wydawało mi się, że przez to że leży śnieg wszystko jest jakieś magiczne, szarzyzna dni schowana jest po tym białym puchem i nawet dni chociaż krótsze to i tak przez brak słońca nie doprowadzały do depresji.
I teraz mając już 4 krzyżyki na karku też spoglądam w okno i sprawdzam czy zrobiło się biało.

Święta, święta…

Cześć!
Temat bardzo na czasie. Wszędzie choinki, ozdoby, bałwanki i bałwany też, jednego ostatnio na poczcie spotkałam :P.
Większości z Was, Święta kojarzą się z cudowną atmosferą, prezentami, spotkaniem przy rodzinnym stole.
Mi kojarzą się z ocenianiem. No tak najpierw było ocenianie za posprzątanie pokoju, za to czy dobrze zachowuję się przy stole, czy znowu się czymś nie oblałam. Później z ocenianiem dań, jak już pomagałam w domu. A to czy sałatka dobrze pokrojona, czy śledzie za długo się nie moczyły i dlaczego ryba po grecku ma ość.
Święta kojarzą mi się z rozczarowaniem, z marzeniami które nigdy się nie spełniły z życzeniami które są oklepane i powtarzane co roku i nie mają dla mnie sensu. Życzymy sobie, zdrowia, szczęścia, kiedyś dobrych ocen a teraz pociechy z dzieci a później każdy idzie w swoją stronę i nikogo nie obchodzi czy te życzenia się spełniają.
Pamiętam Święta, gdzie biegłam rano w Boże Narodzenie pod drzewko sprawdzić czy Mikołaj zostawił dla mnie prezent, i te pękające małe serduszko bo pod było choinką pusto.
Z każdym rokiem, czas świąteczny to czas mycia okien, trzepania dywanów, a później oceniania. Co było niedobre a co jeszcze gorsze i dlaczego czegoś nie zrobiłam tak jak trzeba a po swojemu.
Później urodziłam syna i wyszłam za mąż (największy błąd w moim, jeszcze wtedy młodym życiu, mam na myśli małżeństwo) Tu wkracza teściowa, która nie miała życzenia żeby do niej mówić „mamo” i chwała Bogu, oraz jej syn a niestety mój pierwszy mąż. I znowu ta cholerna sałatka, marchew za grubo pokrojona i po co ta musztarda ???. Pewnie nowo narodzonemu Jezusowi robi to wielką różnicę.
We dwoje z mężem, potrafili doprowadzić mnie do takiego stanu, że w czasie Świąt tradycją stały się odwiedziny na oddziale psychiatrycznym. Bo ile razy można w tym cudownym czasie miłości i radości słuchać, że jest się nic nie wartym ?
Tak było co roku.
Święta doprowadzały mnie do szaleństwa. Miałam ochotę na ten czas, schować się gdzieś daleko i wyjść po nowym roku.
W końcu przeniosłam się do Anglii sama z dziećmi (po drodze się rozwiodłam i przeżyłam jeszcze wiele „przygód”). Tu już było lepiej. Pierwsze Święta w Anglii były miłe skromne i spokojne, chłopcy dostali prezenty. Cieszyli się, nikt na nic nie narzekał.
Teraz chociaż minęło już tyle lat, mam wspaniałego męża i super dzieci to i tak we mnie jest strach że coś będzie nie tak, że będę oceniana.
Mąż co roku chwali moje potrawy, woła że mam nie sprzątać bo nie o to chodzi, że mam odpocząć a ja chyba w końcu w tym roku posłucham go i nie umyję okien „Dla Jezuska”
I tylko w tej mojej niemądrej głowie czai się myśl, żeby barszcz nie był za słony.

Zaprojektuj witrynę taką jak ta za pomocą WordPress.com
Rozpocznij